Metamorfozy

12:11

Bohaterka "Przeklinam cię, ciało" Wandy Lachowicz miała kilkanaście lat, gdy po raz pierwszy nie otworzyła ust do posiłku. Patrząc na siebie w lustrze, widziała nieforemną cierpiącą masę mięsa. Była białkiem i tłuszczem, zbolałym kręgosłupem, zastałymi mięśniami - była swoim ciałem, które uwierało, bolało. Zaczęła więc przetwarzać materię ciała w słodkie nic, kilogram po kilogramie, do transparentnej lekkości czterdziestu kilku kilogramów, których kanciastość pielęgnowała ze skupionym nabożeństwem przez wiele bolesnych lat.

Trochę później, gdy przeżywała fascynację popkulturą, zwracała się do Marilyn Monroe, której plakat powiesiła w pokoju: "Kiedyś cię kochałam, Marilyn, teraz nienawidzę. Dzień po dniu, kawałek po kawałku niszczę twoje ciało. Celuję lotkami w twoje piersi, atakuję uda. Stałaś się prawdziwą tarczą strzelniczą. Systematycznie i skutecznie niszczę ciebie i siebie. Celuję tam, gdzie najczęściej dotykali cię mężczyźni, bo wiem, jak bardzo musiało boleć. Nie umiałaś się przeciwstawić. Dla nich byłaś tylko ciałem". [1].

W mitach o powstaniu człowieka powtarza się jeden schemat: powstaliśmy z jakiejś materii, zwykle kruchej, niedoskonałej - biblijny Adam powstał z prochu ziemi, człowiek Prometeusza - z gliny wymieszanej z łzami. W opisach stworzenia ludzkości wyraźnie rysuje się motyw dualności, oddzielności materialnego ciała od trwałego ducha. Według mitologii greckiej Dionizos, syn Dzeusa i Persefony narodził się ponownie z własnego serca połkniętego przez Dzeusa po tym, jak jego ciało zostało rozdarte i zjedzone przez tytanów. Ponieważ tytani przedtem pożarli Dionizosa, w każdym człowieku obecne są dwie siły: dobra - dionizyjska, i zła - tytaniczna. Wcześni mistycy wierzyli więc, że zadaniem człowieka jest "... uwolnić się od owej spuścizny przeklętej, tj. od ciała, albowiem tylko dusza jest dionizyjska. Trzeba panować nad ciałem, ujarzmiać je, gdyż w ten sposób wyswobadza się duszę z więzów cielesnych". [2].

Dziewczyna z powieści Lachowicz do perfekcji opanowała praktyki wyzwalania ducha z ciała - przez cierpienie, głodówki, ćwiczenia, ślepotę na cielesne potrzeby. Również Teresa, bohaterka "Nieznośnej lekkości bytu" Milana Kundery przeklęła swoje ciało, któremu "[p]ragnęłaby ... wymówić jak służącej. Pozostać ... tylko w formie duszy, a ciało wygnać w świat, żeby robiło tam to, co inne kobiece ciała robią z męskimi ciałami. ... Niech idzie do diabła!" [3]. Kiedy zmęczona nieustanną walką ze swoim ciałem i niewiernością Tomasza, kobieta faktycznie postanawia się zabić, wybiera najbardziej zdumiewającą formę śmierci, jaką mogła wymyślić. Decyduje się przekazać odpowiedzialność za swoje życie obcemu mężczyźnie. Idzie więc na stok Petrzyna w centrum Pragi, gdzie spotykają się życiowi rozbitkowie - ludzie zmęczeni sobą i swoimi historiami bez szczęśliwych zakończeń. Przechadza się tam także mężczyzna ze strzelbą, który - za opłatą - wyzwala ich z nieszczęść poplątanych życiorysów. Jest profesjonalistą. Pozwala skazańcom wybrać drzewo, pod którym zginą, ale zawsze najpierw pyta: "Czy to jest to, czego sobie życzysz?".

Ostatecznie Teresa tchórzy. Rezygnując ze śmierci, nie rezygnuje jednak z rozpaczliwych prób wyzwolenia się z klatki własnego ciała. Po którejś z kolei zdradzie Tomasza, niepewna swojej kobiecości, rozdarta między potrzebą miłości, a nienawiścią do mężczyzn, sama decyduje się przespać z nieznajomym, "... pragnąc ... postawić swoje ciało na ... granicy, pozwolić mu stać przez chwilę jak pod pręgierzem, a potem, kiedy ... będzie chciał ją objąć, powie mu, jak powiedziała temu mężczyźnie na Petrzynie: Ale ja tego nie chciałam. A mężczyzna opuści lufę strzelby i powie łagodnym głosem: Skoro pani sobie tego nie życzyła, nic się pani nie może stać. Nie mam do tego prawa. A ona odwróci się do pnia drzewa i rozpłacze się". [4].

Powodów do płaczu miała całe mnóstwo - niewierność mężczyzny, którego kochała, prześladujące ją uczucie zniewolenia przez matkę, bezowocne poszukiwanie zrozumienia, samotność. Nie źródło cierpienia jest jednak tutaj ważne, ale to, gdzie poszukiwała wytchnienia. Mogłaby się przecież przytulić do czegokolwiek; wesprzeć o sztachety płotu, o mur, o latarnię. Decyduje się jednak przyłożyć policzek do szorstkiej kory drzewa, powierzyć mu swoje cierpienie i przyjąć jego milczącą pociechę. Do drzewa przychodzi więc i po śmierć, i po życie, znajdując w nim jedyną formę ucieczki od siebie i ludzi, których kocha.

Człowieka intuicyjnie ciągnie do zieleni. Kształt drzewa, jego anatomia tak bliska człowieczej - z koroną głowy, pniem korpusu, gałęziami rąk i korzeniami nóg - instynktownie budzi ufność. Drzewo kryje też w sobie tajemnicę dla nas najistotniejszą - zagadkę życia i śmierci, płodności i odradzania się. Sięgając gałęziami nieba, a korzeniami podziemia, staje się bytem mediacyjnym - axis mundi - łączącym światy żywych i zmarłych, strefę sacrum i profanum. Jest pępkiem wszechświata, z którego życie biorą różne inne byty, a zasadzone przy narodzinach dziecka, staje się symbolem człowieka - jego rozwoju i życia na ziemi.

To rozrodcza moc drzewa oznacza także, że - wbrew temu, w co wierzyli wcześni mistycy - materia nie jest bierna, zależna jedynie od sił wobec niej zewnętrznych oraz całkowicie oddzielona od mocy duchowych, życiowych. Zdolność odradzania się tkwi w niej samej - jest jej nieodłącznym, ewokującym świętość elementem. Analogicznie, ciało ludzkie przestaje być wyłącznie przeklętym "mięsem", którego niedoskonałość, żądze, tęsknoty prowadzić muszą do  aktów autodestrukcji. Posiada w sobie tę samą życiodajną moc wewnętrzną, ten sam boski pierwiastek, który tkwi w naturze - jest jak drzewo - rozwija się, wyciąga w stronę nieba, zakorzenia się w ziemi. Pulsuje życiem.





I ta właśnie piękna drzewna metafora życia, zjednoczenia duszy i materii oraz cudu zmieniającego się z wiekiem ciała, natchnęła mnie do kolejnego "obrazka". Jak widać, opanowały mnie całkowicie patchworki, zentangle i fluorescencyjne kolory. Metodyczność, z jaką oddaję się dziobaniu tych wzorków działa na mnie tak terapeutycznie, że czuję się jednak całkowicie usprawiedliwiona :-).

[1] Wanda Lachowicz, "Przeklinam cię, ciało";
[2] Jan Parandowski, "Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian";
[3] Milan Kundera, "Nieznośna lekkość bytu";
[4] Ibidem. 





You Might Also Like

1 komentarze

  1. Obraz piękny. Przywodzi na myśl sztukę Aborygenów. Tylko bardziej skomplikowany.

    OdpowiedzUsuń

Like us on Facebook