Z tym kołem garncarskim to trochę jak z życiem - zapierasz się nogą, ręką, walczysz, miotasz się w wysiłkach, by uformować glinę według własnych oczekiwań i jedyne, co z tego masz, to kupa mokrej ziemi i zachlapany fartuch. Dopiero gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że prawdziwa siła tkwi nie w uporczywym stawianiu na swoim, ale w spokojnym bezruchu mocnych dłoni opartych na udach, spod palców wyłania się nieśmiało kształt. Tyle z teorii. Teoria jest super.
Jedziemy z praktyką: koło garncarskie próba pierwsza - zniewalająca frustracja całkowicie niepodatnej na moje starania materii. Gdzie jesteś, Patricku Swayze? Cisza. Nie wierzę w ducha, nie wierzę w koło, w nic już nie wierzę, bo glina wyprawia dzikie tańce na boki i za nic w świecie mnie nie słucha. Niebiosa, sprawcie, żebym zmądrzała, zajęła się czymś poważnym i nigdy więcej nie pchała się w jakieś pieprzone babranie w ziemi.
Dobra.
Zen.
AAAAAAA!!!!
Zen.
Zen.
Zen.
- Bardzo dobrze Pani idzie. Może jeszcze uszko dorobimy?
(Jakie-KURWA-uszko?!)
Dobra.
Zen.
Zen.
Zen.
AAAAAA!!!
Dobra.
Zen.
AAAAAAA!!!!
Zen.
Zen.
Zen.
- Bardzo dobrze Pani idzie. Może jeszcze uszko dorobimy?
(Jakie-KURWA-uszko?!)
Dobra.
Zen.
Zen.
Zen.
AAAAAA!!!
Nie ma uszka, jak widać. Jest fantastyczna krzywizna powyginanej w tańcu świętego Wita gliny. Można? Można! :)
P.S.
O obłędzie bezproduktywnego perfekcjonizmu pięknie mówił Faulkner:
"Ponosimy
spektakularne porażki, bo pragniemy niemożliwego. Jestem przekonany, że
gdybym mógł napisać swoje powieści od nowa, zrobiłbym to lepiej.
Artysta powinien myśleć w ten sposób, to zdrowe. Nigdy jednak nie wolno
mu się pokusić o takie powtórzenie. W chwili, w której dzieło dosięgnie
ideału inicjalnej wizji, twórcy nie pozostaje nic innego, jak tylko
podciąć sobie gardło lub w inny fantazyjny sposób popełnić perfekcyjne
samobójstwo. Jestem poetą, który poniósł porażkę. I tylko dzięki temu
zacząłem tworzyć prozę."
fot. Aleksandra Błędowska |