Najpierw było tak jak przypuszczałem
bicie
lodowaty prysznic
cuchnące towarzystwo
natchnionych
rękodzielników z prowincji
aż przyszedł dobry
psychiatra
nie zadawał nam
głupich pytań
nie znęcał się
Inna sprawa, że każdy jest trochę szalony, każdy ma w sobie historię, która czeka, by ją uwolnić - puścić w niebo jak latawce Bursy.
Po dekadzie noszenia się z tematem oraz po kilku porządnych akapitach wstępu, wypuszczam więc i swoje latawce. Cała przy okazji drżę ze strachu przed utratą mojej maski, tego wypieszczonego pancerzyka, który skrywa całą masę równie wypieszczonych niedoskonałości.
bicie
lodowaty prysznic
cuchnące towarzystwo
natchnionych
rękodzielników z prowincji
aż przyszedł dobry
psychiatra
nie zadawał nam
głupich pytań
nie znęcał się
na długich długich
sznurach
pozwolił nam do
woli fruwać nad ogrodem
długość sznurów
przekraczała wysokość
najzawrotniejszych wizji
o dobrze nam było
doktor jeszcze
zachęcał
wyżej wyżej dzieci
o dobrze nam było
ta metoda nazywa
się
wiatroaeroteriapia
wia-tro-aero-te-ra-pia
wia-tra-pia
ae-ra-pia
pia! pia! pia!
Andrzej Bursa, "Dobry Psychiatra (Wiatroaeroterapia)" [w:] Utwory wierszem i prozą, Kraków 1982
Z tematem latawców Bursy nosiłam się od bardzo dawna, odkąd przeczytałam jego wiersz, a było to jakoś pod koniec liceum (czyli sto lat temu). Nosiłam się i nosiłam, temat już powoli zaczął we mnie gnić, wiercić się pod skórą, ale jakoś nie umiałam się za niego zabrać - bo nie potrafię, bo mi się nie chce, bo po co powielać to, co już jest samo w sobie dobre. A jak już namalowałam (dziesięć lat później), to uznałam, że "się nie nadaje", bo znów nie tak, bo miało być inaczej - lepiej, bardziej zamaszyście, swobodnie, no bo przecież wiatr, powietrze, emocje, te sprawy.
Czuwa jednak nade mną jakaś Opatrzność, bo tego lata w muzeum w Liverpoolu [sic!] natknęłam się na obraz Dubuffeta - tego mecenasa "wariatów", który nad sztukę profesjonalną przedkładał działalność artystyczną samouków, dzieci i osób chorych psychicznie (zainteresowanych tematem art brutu odsyłam oczywiście do bloga Izy Kowalczyk).
Bardziej niż jego fascynacja sztuką "prymitywów", spodobała mi się przekora Dubuffeta, to jego przekonanie, że "ludzie są piękniejsi niż im się wydaje" podparte serią karykaturalnych, kulfoniastych portretów swoich przyjaciół ("People are more beautiful than they think they are. Long live their true faces".)
Jest coś niesłychanie interesującego w tym, że Dubuffet - artysta z wykształcenia, wychowany na wzorach klasycznych, podjął dyskusję z tradycyjnym podziałem na sztukę wysoką i niską. Fascynuje mnie to tym bardziej, że widzę w tym jakiś ukryty motyw - chęć, by spod masek, które nosimy na co dzień wyciągnąć na światło dzienne nasze "prawdziwe twarze" - najgłębiej skrywane brudki, starannie tuszowane niedoskonałości, pryszcze duszy, plamki na sumieniu, słabostki, kłamstewka - i przyjrzeć im się z życzliwością, bez surowej krytyki jako przejawy zwykłej ludzkiej ułomności, która jest przecież piękna, bo naturalna.
W kontekście osób chorych psychicznie to "uwolnienie się spod maski' ma z pewnością jeszcze inny wymiar, bo oni noszą w sobie masę opowieści bez początku i końca, fragmenty wspomnień, splątane fabuły, w których fantazja miesza się z rzeczywistością, sen z jawą, przeszłość z teraźniejszością. Uwolnienie z siebie takich pokładów "nieprzetworzonej" ekspresji ma z pewnością znaczenie terapeutyczne, jest właśnie taką wiatroaeroterapią.
Inna sprawa, że każdy jest trochę szalony, każdy ma w sobie historię, która czeka, by ją uwolnić - puścić w niebo jak latawce Bursy.
Latawce: moje. Zdjęcie: Alina Plata. |